Sprawa rzeczywistość vs. Instagram. Obrońca – Joanna Hoffmann.

W amerykańskich dramatach sądowych, w momencie kulminacyjnym rysownik nie nadąża za szkicowaniem pełnych emocji ostatnich chwil rozprawy – jury pełne napięcia, nerwowe oczekiwanie oskarżonych i porywająco umotywowany werdykt sędziego. Sprawy to węzły gordyjskie, które próbuje rozgryźć laicki widz. W życiu codziennym dramaty bywają mniejsze i bardziej prozaiczne, jednak nie mniej emocjonujące. Szczególnie, jeśli dotyczą medium, które powinno przede wszystkim służyć rozrywce.

Od zawsze uwielbiałam podróże. Jednak tym razem nie piszę o spragnionym wrażeń przemierzaniu dotychczas nieznanych krajów. Mam na myśli sam moment przemieszczania się z punktu A do punktu B – samolotem, pociągiem i samochodem. To dla mnie moment wyjątkowego spokoju i szansa na uporządkowanie skołtunionych myśli. Przemieszczający się za oknem obraz tworzy akwarelową plamę, przy akompaniamencie ukochanej muzyki zamieniającą się w filmowe sceny cudownie eksplodujące szczegółami, lub niemal gotowe teksty artykułów i odcinków. Jestem marzycielsko i samolubnie skupiona wyłącznie na sobie.

Ostatnio miałam okazję smakować takie chwile wyjątkowo często – przemierzając kilometry, aby doświadczyć spotkań, które były tak dalekie od wirtualnych, jak to tylko możliwe, a zarazem bezpośrednio wywodzące się z internetowej rzeczywistości.

Krakowskie spotkanie z Kamilą (Cammy) – porcelanowo-wrażliwą, romantyczną duszą, poetką codzienności.

Krótko: lubię internet – przede wszystkim za ułatwienie samorealizacji, kontakt z osobami nieznajdującymi się w zasięgu ręki i bezdenną studnię informacji. Jako rocznik 1989, należę do generacji Y – łapczywie korzystającej z technologii, a przy tym zachowującej dość zdrowe i zrównoważone podejście do internetu – w końcu doskonale pamiętamy czasy, kiedy zwyczajnie nie był powszechnie dostępny.

Dość późno przekonałam się do mediów społecznościowych – wśród znajomych byłam jedną z ostatnich zakładających konto na Facebooku, zaś mój Instagram ma ledwie dwa lata. Dlaczego? Irytowało mnie sprowadzenie kontaktów międzyludzkich do takiej syntetycznej formy – przekornie chciałam iść pod prąd. Niemniej, podświadomie wiedziałam, że kryje się tam wiele dobrego. Jeśli dobrze się szuka i zachowuje otwarty umysł.

YouTube zamiast najeżonego nienawistnymi komentarzami miejsca, okazał się być dodającym skrzydeł, otwartym domem dla inteligentnych, głodnych wiedzy ludzi, którzy chętnie wymieniają się spostrzeżeniami.

Instagram w bezkrytycznych rękach jest bezmyślnym targowiskiem próżności, pełnym skopiowanych zdjęć, nic nie znaczących tekstów, pustych komentarzy i rozdawanych na oślep serc – wszystko w pogoni za rosnącymi statystykami i obco brzmiącym statusem „influencera”. Ale…czy na pewno? W pewnym stopniu tak, ale wydaje mi się, że coraz więcej użytkowników Instagrama wyrabia w sobie instynktowną zdolność do filtrowania tego, co systematycznie prawdziwe i szczerze podobne do ich własnych zainteresowań.

Poznańskie spotkanie z Karoliną – wielbicielką klasycznej, wysublimowanej elegancji, o inteligentnym, ostrym jak brzytwa poczuciu humoru.

Dla mnie Instagram to przede wszystkim osobisty pamiętnik, którym pragnę się dzielić – od zawsze nie rozstaję się z aparatem, a przy tym w głowie mam pełno zdań oczekujących na spisanie. To również wirtualna książka telefoniczna, gdzie pod hasłami „moda”, „vintage” i „retro” poszukuję podobnych mi ludzi, nie zadowalając się pustymi znajomościami. Jestem dumna wiedząc, że moi obserwatorzy poświęcają czas na przeczytanie opisu i pozostawienie komentarza dłuższego, niż jedna emotikona.

Wymienione jedno zdanie zapoznawcze, które w końcu skutkuje pieczołowitym śledzeniem wzajemnych poczynań, setkami komentarzy i czułych wiadomości prywatnych. Czasami obraz osoby po drugiej stronie jest namacalny, prawdziwy i zwyczajnie powinien owocować spotkaniem w rzeczywistości i zarzuceniem harpuna realnej przyjaźni (przynajmniej jeśli mamy wierzyć przeznaczeniu). W końcu czym różni się to od przypadkowo nawiązanej znajomości, jedynie w nieco bardziej syntetycznych okolicznościach?

Praskie spotkanie z Kasią – mistrzynią współczesnego minimalizmu z nutą retro, o genialnym piórze.

Pod względem prawdziwości – niczym. Różni się jednak świadomym dążeniem do spotkania z osobą, z którą – jak się wydaje – łączy nas tak wiele. Mamy ten komfort, że możemy poznać ją lepiej przed prawdziwym spotkaniem, które powinno być potwierdzeniem wykreowanego przez nas obrazu danej osoby. Jeśli mamy szczęście, podświadomie wytropione podobieństwo okazuje się być szczególnym połączeniem dusz i dowodem na paradoksalną bliskość, mimo dzielących kilometrów. Wówczas cybernetyczny zaczyn znajomości magicznie przemienia się w prawdziwy początek przyjaźni…zaaranżowanej przez Instagram.

Dalszy ciąg poznańskich swawoli – utalentowana Paulina, Clark Gable XXI wieku – mistrz męskiej elegancji – Bartosz i Jolanta – kolorowy ptak kochający folk i nieoczywistą modę.

W czasie, gdy brak mi tchu w codziennej pogoni, przy dobie rozciągniętej do granic możliwości, uznaję to za prawdziwe błogosławieństwo. Szczególnie, że brak mi już cierpliwości do miałkich i nic nie wnoszących znajomości. Chcę skupić się na tym, co prawdziwie…choć początkowo jedynie wirtualne :).

W sprawie rzeczywistość kontra Instagram, Joanna pozostaje optymistycznym obrońcą i kieruje pytanie do drogiego jury – czy stajecie w obronie Instagrama?

Udostępnij: