Mgliste wieczory utkane grubym splotem przytulności

Ponury listopad zastukał do okien zgrabiałymi od wiatru gałęziami, które wychyliły się zziębnięte zza kołdry kolorowych liści – niesie ze sobą długie książkowo-filmowe godziny, szeleszczące spacery i dłonie grzane o korzenne napary.

Joanna wiedziała, że Przekora powinna być jej pseudonimem. Przeklinała szybko zachodzące słońce, wygrażając drobną pięścią w wełnianym schronieniu kieszeni. Kopniakiem przeganiała liście tworzące śliski tor przeszkód i robiła naburmuszoną minę do chłodnego powietrza tworzącego fantazyjne wzory, opuściwszy chwilę wcześniej ciepłe mieszkanie ust.

Pod miękkim szalem ukrywała jednak uśmiech – niesymetrycznie rozciągający się jednym kącikiem na mapie jej twarzy. Długie lata zajęło jej docenienie tego, co przynoszą pierwsze chłody. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem na myśl o tej wyświechtanej afirmacji i przyspieszyła kroku.

Niezaprzeczalnie miała ochotę wyglądać przez oczy mieszkania na żółte światła ulicznych latarni. Chciała spędzać długie minuty na przeglądaniu książek i nadgryzać je niewiernie jedną po drugiej, dając sobie ledwie przedsmak fabuły. Myślała nawet o tworzeniu paskudnie niewyrośniętych koszmarków, które ktoś mógłby litościwie nazwać ciastem i filtrowaniu przez zęby gorącej czekolady.

Naciągnęła beret nieco niżej na czoło i otarła wietrzną łzę zbierającą się na falochronie rzęs. Wiedziała, że potrzebowała chwili odżywczego oddechu. Spokoju, który pozwoliłby na swobodne rozpostarcie prześcieradła myśli. Cieszyła się na wieczór, gdzie mogłaby trwać w bezruchu, naciągnąwszy na nagie uda ogromny, wełniany sweter dający jej gniazdo przytulności.

Zakończyła spacerowe rozmyślania – zaczerwienione od wiatru, sztywne palce włożyła do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyciągnęła brzęczący klucz i wsunęła go powoli do zamka. Piosenka w słuchawkach magicznie zmieniła się na jej niezmienny od dziesięciu lat jesienny hymn. Popchnęła biodrem drzwi i poczuła, jakby wkraczała w absolutnie wyjątkowy czas.

Udostępnij: