Do sztuki nie można podchodzić racjonalnie. W szwach aż trzeszczy od emocji, z brzegów wylewają się inspiracje, przeciekając prosto do serca. I choć moda jest sztuką, która wymyka się wszelkim ramom,  zarzucana na grzbiet w postaci ubrań może być nieco bardziej przemyślana, nie wymagając przy tym bycia doświadczonym strategiem.

Chcąc rzucić modową monetą, można by pokusić się o pewną generalizację w podziale na rodzaje kupujących. Na tych, którzy powoli i wybrednie planują zakupy wspinając się na Mount Everesty stylizacyjnych poszukiwań, oraz na tych, którzy działają impulsywnie, szybko, poddając się oszałamiającej fali dostępnych trendów. Choć teoretycznie oba podejścia do mody są skrajnie różne, nie wykluczają wyborów mądrych i zrównoważonych.

Tym razem jednak podarujmy sobie esej potępiający fast fashion, jej wpływ na środowisko naturalne i galopującą falę konsumpcjonizmu zasilanego social mediami. Skupmy się na tym, co można nazwać nowym, pozytywnym snobizmem – takim, który prócz bycia wyrazem wysublimowanego gustu, przy okazji pozwala obecnej modzie złapać oddech. Mowa tutaj o coraz wyraźniejszym trendzie zwracającym się ku lokalnym markom, małym manufakturom, modzie vintage i…własnej szafie.

Paris Hendzel, Le Petit Trou

Dlaczego w ogóle używam takiego określenia? Ponieważ kolejny zakup w sieciówce jest pewnego rodzaju pójściem na łatwiznę, dla niektórych być może nawet wykazaniem się brakiem wyobraźni, szczególnie w momencie wielkich modowych powrotów w kontekście trendów. Metka małego brandu jest więc niemal jak odznaka dzielnego pacjenta za nieco dogłębniejsze poszukiwania. Czy to oznacza jakkolwiek większy trud? W dobie internetowych zakupów instant, absolutnie – na szczęście – nie. Manufaktury wykazują się wdzięcznością i sprawiają, że kupujący najzwyczajniej czuje się dobrze, mogąc mieć realny wpływ na kształtowanie rynku. W jaki sposób? Nie trzeba sięgać daleko. Balagan Studio prezentuje transparentną politykę cenową uzasadniając koszt swoich unikatowych projektów i dzieląc się zaufanym sekretem. Le BrandLine, TovaNalu Bodywear, czy Polanka – na szczęście przykładów jest o wiele więcej – prócz piękna projektów, szczycą się najlepszymi materiałami, produkcją z polskim rodowodem i unikaniem nadprodukcji. Przy takich didaskaliach, każdy zakup brzmi lepiej, prawda?

Madelle, Line

Co ze zrównoważoną modą ma wspólnego instagramowa wyrocznia? Jak się okazuje – bardzo dużo, sprawiając, że coraz częściej z przyjemnością spoglądamy wstecz. Choć to współczesne źródło inspiracji jest największym targowiskiem próżności, może również wpływać na powstawanie pozytywnych zjawisk rozprzestrzeniających bakcyla zrównoważonej mody. I nie chodzi tu wcale o nagłą, całkowitą rezygnację z szybkiej mody, czy całkowity zwrot ku vintage. Chodzi o pewien adekwatny frazes – aby myśleć, kupując. Tylko tyle. Jak można zrobić to najprościej? Zaglądając do szafy (chwała Harel za hasztag #masztowszafie), co nie tylko podkreśla powracalność trendów, ale przy tym zachęca do wykorzystywania tego, co mamy pod ręką i co jak widać, przetrwało próbę czasu. Szafa Sztywniary z kolei wojuje hasztagiem #zdrugiejszafy, który pokazuje perły spoczywające na dnie lumpeksów. Da się? Pewnie, że tak. Rosnąca popularność mody vintage jest odpowiedzią na poszukiwanie unikalności. Przykład? Showroom ruszył ostatnio z sekcją poświęconą vintage, udowadniając rosnące zainteresowanie jakością i wyjątkowością.

Chylak, Balagan, Tova, Polanka

W wymykającej się ramom modzie – przypominającej kaprysy starej hrabiny – momenty zrównoważenia są wyjątkowo cenne. Chronią przed zadyszką. Pozwalają patrzeć jaśniej. I choć zabrzmi to górnolotnie, doceniać to, co się ma. W szafie.

Udostępnij: