Obsesyjne obserwacje wskazówek zegara, czyli dlaczego Joanna tworzy

Tylko nieliczni są w stanie zeskrobać patynę wiecznej radości z tej brązowowłosej dziewczyny – dostrzec ten nikły i płochliwy moment, gdy jej wzrok balansuje na granicy snu i jawy, oblekając się na chwilę mleczną zadumą.

Od kiedy pamiętam, towarzyszyło mi uczucie nostalgii, które potrafiło być niemal niewyczuwalnym ziarnkiem soli w słodyczy chwili. Moje serce marszczyło się wraz z każdą mijającą minutą, dając wrażenie całkiem udanej transplantacji organu od doświadczonej życiem staruszki, która wyjątkowo emocjonalnie reagowała na stare filmy, rozpadające się w dłoniach książki i zapach ubrań, mających dawno za sobą swoje lata świetności.

Fascynowała mnie motyla ulotność każdej chwili i bańkowa kruchość beztroskich momentów. Zamykałam oczy, starając się wczuć w zastygłe na czarno-białych fotografiach sceny. Wiecznie młode, unieśmiertelnione przez wprawny ruch palca nieznanego mi fotografa, śledzone ze zdumieniem przez zdziwione, niepoznające samych siebie mętne oczy bohaterów zdjęć.

Tik-tak, tik-tak, wolno przesuwające się wskazówki zegara sprawiają, że mam ochotę zawiesić się na jego ramionach niczym Harold Lloyd. Budzą irracjonalny niepokój – która godzina? Ile dnia pozostało do wyżemnięcia do satysfakcjonującej suchości? To nie tyle oznaka mistrzowskiego zdyscyplinowania – każdy dzień przypomina obsesyjne zmagania z czasem i ciężką do opanowania sztukę odpoczynku, który bywa podstępnie podmieniany na etykietę spalania cennych minut.

Setki zapisanych stron pamiętników, kilkadziesiąt wierszy, dziesiątki obgryzionych ołówków i dwie niedokończone, nastoletnie książki. Robione na każdym kroku zdjęcia, kilka aparatów analogowych i przywiezione z podróży drobiazgi, chwytające dany moment jak bursztyn. Czy to, czego teraz doświadczam ma szansę kiedykolwiek się powtórzyć, poprzez sprawny, obrotowy ruch ołówka w kasecie z taśmą przeżytych zdarzeń?

Zdjęcia, filmy i pisanina to moja forma osobistego tatuażu – zapamiętującego to, co mnie twórczo trawi, uszczęśliwia, lub przeciwnie – budzi niepokój.

Myśli kłębiące się w głowie potrafią być nieznośne. Litery piętrzą się w nieuporządkowanych stosach. Puenty walczą o pierwsze miejsce. Zdania wyprzedzają siebie nawzajem, a przecinki podkładają nogę kropkom. W tej sytuacji myśli można usidlić, nie pozwalając im opuścić klatki umysłu. Można też być wyrozumiałym – zapewnić im nowy dom i dużo przestrzeni, oczyszczając mój umysł z zalegających stosów treści, dając złudzenie chwilowego zaklęcia czasu i satysfakcjonującego spokoju. Żeby zapamiętać siebie w konkretnej, utrwalonej chwili.

Jednak joannowej nostalgii nie należy mylić z przedburzowym pesymizmem – przeciwnie, to tęsknota za czymś ulotnie pięknym i niezgoda na przemijanie tego, co otula serce szczelnym kocem dobroci i bezbrzeżnego szczęścia.

Nostalgicznym dywagacjom przyda się muzyczne tło – istnieją utwory, które z jakiegoś powodu są tak boleśnie piękne, że mimo darzenia ich szczerym uczuciem, palec nie jest w stanie nacisnąć „play”, ratując przed lawiną emocji skutecznie spłycających oddech na wiele minut.

 

 

Udostępnij: